Powoli ściemniało się. Na niebie widać już było pierwszą gwiazdkę. Ulicą w dole przetoczył się tramwaj, aż zadzwoniły szklanki w kredensie. Nika zeszła z parapetu i wetknęła do kontaktu wtyczkę od lampek choinkowych. Plastikowe drzewko, stojące na stole, zabłysło żółtawymi światełkami. Mały pokój ze ścianami ciasno obstawionymi meblami wyglądał teraz bardzo przytulnie.
Wstawiła do buczącej lodówki dwa półmiski ze śledziem z cebulką i karpiem w galarecie, które przygotowała wczoraj. Nie miała chęci jeść sama. Nalała sobie soku i, ze szklanką w ręku, wspięła się po kilku stopniach do swojego okrągłego pokoiku bez drzwi. Usiadła przy małym biureczku i zapaliła lampkę. Spojrzała na choinkę, westchnęła i, od miejsca zaznaczonego zakładką, zaczęła czytać najnowszą część Harry?ego Pottera.
Nagle coś odwróciło jej uwagę. Uniosła wzrok i zobaczyła błysk na niebie. Pomyślała, że to ostatnie promienie słońca zza horyzontu oświetlają samolot, ale błyszczące coś skręciło i zaczęło się przybliżać. Odłożyła książkę i wstała zaintrygowana. Helikopter? Rakieta? Po chwili zrozumiała, co widzi i nie była już w stanie wykonać żadnego ruchu. Dwanaście reniferów ciągnęło po niebie sanie Świętego Mikołaja, zostawiając za sobą błyszczącą złotem smugę. Zaprzęg wyraźnie zwalniał, aż wreszcie sanie pięknym poślizgiem zawinęły nad ulicą i z hukiem oraz tupotem kopyt opadły na dach. Ludzie w dole, na chodniku, zdawali się nic nie zauważać.
Ja nie mam kominka, zdążyła jeszcze pomyśleć Nika, gdy ze strasznym łomotem otworzyła się szafka pod zlewem i wypadły z niej garnki. W ślad za nimi wygramolił się brodaty grubas ubrany w czerwony płaszcz podszyty białym futrem. Odrzucił z twarzy puszysty pompon czapki i wyprostował się. Potarł rękawicą zaczerwieniony nos i uśmiechnął się do Niki. W domu zrobiło się nagle przyjemnie i... domowo. Choinka zaczęła wyglądać na prawdziwą choinkę, a cienie za starymi meblami nie wydawały się już straszne ani ponure.
- Ho, ho, ho - powiedział Mikołaj dudniącym głosem. - Czyli dzień dobry.
Nika, jak skamieniała, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i z szeroko otwartymi ustami.
- Nie masz kominka, więc wszedłem przez kontakt - wyjaśnił Mikołaj, wskazując szafkę. - Ostatnio nieco przytyłem, ale bezpieczniki wytrzymały.
Dziewczyna nadal nie mogła wykrztusić słowa.
- Wesołych świąt! - powiedział Mikołaj i uściskał ją. - Czemu tak patrzysz? Nie widziałaś nigdy Świętego Mikołaja?
Nika faktycznie wyglądała, jakby próbowała się obudzić.
- Bo... ja już nie wierzę w Świętego Mikołaja... - udało się jej wydukać.
- Nieważne, nie obrażam się - Mikołaj uśmiechnął się szeroko. - Nie mam zresztą monopolu na rynku. Są dzieci, które wierzą w Aniołka, Dziadka Mroza, w Gwiazdora albo w kogoś tam jeszcze...
- Gwiazdora? Jakiego gwiazdora? Takiego z MTV?
Mikołaj machnął ręką.
- Przynoszę prezenty nawet tym, którzy we mnie nie wierzą, choć to wcale nie takie proste. Spotkałem już takie małe potworki, które wzywały policję, bo brały mnie za włamywacza. - Mówiąc to szarpnął za klamkę lodówki (jakby z góry wiedział, że zamek jest zepsuty) i zaczął przeglądać jej zawartość. - Masz chude mleko? Jestem na diecie.- Usmiechnął się wyjaśniająco.
- Na dolnej półce...
Mikołaj wyjął z kredensu szklankę, nalał do niej mleka z kartonika i wypił do dna.
- Ale... czemu nie otwierasz swojego prezentu? - zapytał odstawiając szklankę.
- Jakiego prezentu? - Zdziwiła się. Spojrzała pod choinkę i zdziwiła się jeszcze bardziej. Leżała tam spora złota paczka przewiązana czerwoną wstążką. - Ojej, to dla mnie?
Mikołaj skinął głową, gładząc się po brodzie. Nika podeszła do choinki i wzięła prezent w dłonie. W środku było coś lekkiego i miękkiego. Rozerwała papier i ujrzała... nowiutką kurtkę zimową z białym futerkiem na kołnierzu, kapturze i mankietach. Założyła ją i stwierdziła, że jest znacznie lepsza, niż mogłaby to sobie wymarzyć. Mikołaj gładził brodę, bardzo z siebie zadowolony. Rude loki Niki rozsypały się malowniczo po ciemnozielonym materiale kurtki.
- Dziękuję bardzo - krzyknęła radośnie.
- Nie marzniesz na mrozie i nie grzejesz się w domu - wytłumaczył Mikołaj. - Oddychająca tkanina z Goretexu jest bardzo odporna na rozdarcia. Do tego obszycia z króliczego futerka.
Nika objęła Mikołaja i cmoknęła go w różowy policzek, ale zaraz posmutniała.
- Bardzo miło, że pan wpadł - powiedziała odsuwając się - ale pewnie wiele dzieci czeka...
- Widzisz, ja jestem w wielu miejscach jednocześnie - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Wiesz, czemu Einstein wziął się za opracowywanie tej swojej teorii względności? Chciał się dowiedzieć, jak w jeden dzień obskakuję cały świat. I prawie mu się to udało... Chodź. - Gestem zaprosił ją do szafki pod zlewem, ale zatrzymał się w pół przysiadu. - No tak! Ty nie potrafisz przejść kablem elektrycznym. - Nika zaprzeczyła ruchem głowy. - Kablem antenowym też pewnie nie przejdziesz. - Nika znów pokręciła głową. - Wywietrznikiem kanalizacji też chyba nie... No trudno, wyjątkowo pójdziemy schodami.
Wyprowadził ją na klatkę schodową i machnięciem ręki zamknął zamek w drzwiach. Weszli na poddasze i stanęli pod drabiną do klapy prowadzącej na dach.
Nika zatrzymała się i powiedziała:
- Podobno dzieci nie mogą zobaczyć Świętego Mikołaja...
- Uznałem, że ta sytuacja jest wyjątkowa - odparł Mikołaj i otworzył klapę. - A do tego ty jesteś wyjątkowym dzieckiem. Zapnij kurtkę i załóż kaptur.
Wyszli na dach. Dwanaście reniferów wpatrywało się badawczo w Nikę i szeptem wymieniało między sobą uwagi. Jeden z nich naprawdę miał czerwony nos i mrugnął do niej okiem. Któryś z tyłu zachichotał, ale uspokoił się trącony kopytem sąsiada. Za nimi stały duże sanie. Miały wielkość ciężarowej wywrotki. Ciemne drewno było powyginane w fantastyczne łuki. W przedniej części znajdowała się kanapa, a ładownię wypełniały prezenty w różnych kolorach i różnego kształtu. Po bokach sań przymocowane były latarenki, takie jak na Starym Mieście. Za szkiełkiem każdej z nich pełgał wesoły płomyk. I zwierzęta, i sanie stały na pochyłym blaszanym dachu jak przylepione, pod kątem. Nika zauważyła, że Mikołaj, a nawet ona sama nie mają najmniejszych problemów z chodzeniem po śliskiej połaci. Rozejrzała się i stwierdziła, że spadzisty przed chwilą dach wydaje się być poziomy, za to cały świat wokół jest przechylony. Miała chęć zapytać, jak to możliwei jak to się dzieje, że dach nie zapada się pod ciężarem reniferów, ale zapomniała o tym, gdy Mikołaj pomógł jej wsiąść do sań. Usiadła w zagłębieniu pluszowej kanapy i musiała przyznać, że jest to najwygodniejsza rzecz, na jakiej kiedykolwiek siedziała. Po raz pierwszy też, odkąd pamiętała, nie marzła zimą na dworze.
- Zapnij pasy - powiedział Mikołaj i wgramolił się na siedzenie obok niej. Chwycił lejce i zawołał w dziwnym języku kilka słów do reniferów. Kopyta zabębniły po dachu (ale znów nikt z przechodniów nie zwrócił na to uwagi) i po chwili sanie uniosły się ponad dachami, a świat znów stał się poziomy. Nika wyjrzała przez poręcz. Ulice i domy szybko malały w dole. Wstęga Wisły błysnęła matowo w świetle księżyca, po jej drugiej stronie widać było Starówkę
i pięknie oświetloną choinkę na Placu Zamkowym. Renifery przyspieszyły i zatoczyły łuk wokół centrum miasta, przystrojonego świątecznie hotelu Marriott i migającego lampkami Pałacu Kultury.
Zaczął padać śnieg, ale płatki dziwnym trafem omijały sanie. Płomyk z latarni przelatywał przez szkło i rozpływał się złotą smugą za saniami. Wtedy Nika miała już pewność, że Święty Mikołaj na pewno jest najprawdziwszym Świętym Mikołajem. Poczuła też, że znów zaczyna w niego wierzyć, a właściwie... to przecież wierzy już całkowicie.
Boże Narodzenie
Powoli ściemniało się. Na niebie widać już było pierwszą gwiazdkę. Ulicą w dole przetoczył się tramwaj, aż zadzwoniły szklanki w kredensie. Nika zeszła z parapetu i wetknęła do kontaktu wtyczkę od lampek choinkowych. Plastikowe drzewko, stojące na stole, zabłysło żółtawymi światełkami. Mały pokój ze ścianami ciasno obstawionymi meblami wyglądał teraz bardzo przytulnie.
Wstawiła do buczącej lodówki dwa półmiski ze śledziem z cebulką i karpiem w galarecie, które przygotowała wczoraj. Nie miała chęci jeść sama. Nalała sobie soku i, ze szklanką w ręku, wspięła się po kilku stopniach do swojego okrągłego pokoiku bez drzwi. Usiadła przy małym biureczku i zapaliła lampkę. Spojrzała na choinkę, westchnęła i, od miejsca zaznaczonego zakładką, zaczęła czytać najnowszą część Harry?ego Pottera.
Nagle coś odwróciło jej uwagę. Uniosła wzrok i zobaczyła błysk na niebie. Pomyślała, że to ostatnie promienie słońca zza horyzontu oświetlają samolot, ale błyszczące coś skręciło i zaczęło się przybliżać. Odłożyła książkę i wstała zaintrygowana. Helikopter? Rakieta? Po chwili zrozumiała, co widzi i nie była już w stanie wykonać żadnego ruchu. Dwanaście reniferów ciągnęło po niebie sanie Świętego Mikołaja, zostawiając za sobą błyszczącą złotem smugę. Zaprzęg wyraźnie zwalniał, aż wreszcie sanie pięknym poślizgiem zawinęły nad ulicą i z hukiem oraz tupotem kopyt opadły na dach. Ludzie w dole, na chodniku, zdawali się nic nie zauważać.
Ja nie mam kominka, zdążyła jeszcze pomyśleć Nika, gdy ze strasznym łomotem otworzyła się szafka pod zlewem i wypadły z niej garnki. W ślad za nimi wygramolił się brodaty grubas ubrany w czerwony płaszcz podszyty białym futrem. Odrzucił z twarzy puszysty pompon czapki i wyprostował się. Potarł rękawicą zaczerwieniony nos i uśmiechnął się do Niki. W domu zrobiło się nagle przyjemnie i... domowo. Choinka zaczęła wyglądać na prawdziwą choinkę, a cienie za starymi meblami nie wydawały się już straszne ani ponure.
- Ho, ho, ho - powiedział Mikołaj dudniącym głosem. - Czyli dzień dobry.
Nika, jak skamieniała, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i z szeroko otwartymi ustami.
- Nie masz kominka, więc wszedłem przez kontakt - wyjaśnił Mikołaj, wskazując szafkę. - Ostatnio nieco przytyłem, ale bezpieczniki wytrzymały.
Dziewczyna nadal nie mogła wykrztusić słowa.
- Wesołych świąt! - powiedział Mikołaj i uściskał ją. - Czemu tak patrzysz? Nie widziałaś nigdy Świętego Mikołaja?
Nika faktycznie wyglądała, jakby próbowała się obudzić.
- Bo... ja już nie wierzę w Świętego Mikołaja... - udało się jej wydukać.
- Nieważne, nie obrażam się - Mikołaj uśmiechnął się szeroko. - Nie mam zresztą monopolu na rynku. Są dzieci, które wierzą w Aniołka, Dziadka Mroza, w Gwiazdora albo w kogoś tam jeszcze...
- Gwiazdora? Jakiego gwiazdora? Takiego z MTV?
Mikołaj machnął ręką.
- Przynoszę prezenty nawet tym, którzy we mnie nie wierzą, choć to wcale nie takie proste. Spotkałem już takie małe potworki, które wzywały policję, bo brały mnie za włamywacza. - Mówiąc to szarpnął za klamkę lodówki (jakby z góry wiedział, że zamek jest zepsuty) i zaczął przeglądać jej zawartość. - Masz chude mleko? Jestem na diecie.- Usmiechnął się wyjaśniająco.
- Na dolnej półce...
Mikołaj wyjął z kredensu szklankę, nalał do niej mleka z kartonika i wypił do dna.
- Ale... czemu nie otwierasz swojego prezentu? - zapytał odstawiając szklankę.
- Jakiego prezentu? - Zdziwiła się. Spojrzała pod choinkę i zdziwiła się jeszcze bardziej. Leżała tam spora złota paczka przewiązana czerwoną wstążką. - Ojej, to dla mnie?
Mikołaj skinął głową, gładząc się po brodzie. Nika podeszła do choinki i wzięła prezent w dłonie. W środku było coś lekkiego i miękkiego. Rozerwała papier i ujrzała... nowiutką kurtkę zimową z białym futerkiem na kołnierzu, kapturze i mankietach. Założyła ją i stwierdziła, że jest znacznie lepsza, niż mogłaby to sobie wymarzyć. Mikołaj gładził brodę, bardzo z siebie zadowolony. Rude loki Niki rozsypały się malowniczo po ciemnozielonym materiale kurtki.
- Dziękuję bardzo - krzyknęła radośnie.
- Nie marzniesz na mrozie i nie grzejesz się w domu - wytłumaczył Mikołaj. - Oddychająca tkanina z Goretexu jest bardzo odporna na rozdarcia. Do tego obszycia z króliczego futerka.
Nika objęła Mikołaja i cmoknęła go w różowy policzek, ale zaraz posmutniała.
- Bardzo miło, że pan wpadł - powiedziała odsuwając się - ale pewnie wiele dzieci czeka...
- Widzisz, ja jestem w wielu miejscach jednocześnie - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Wiesz, czemu Einstein wziął się za opracowywanie tej swojej teorii względności? Chciał się dowiedzieć, jak w jeden dzień obskakuję cały świat. I prawie mu się to udało... Chodź. - Gestem zaprosił ją do szafki pod zlewem, ale zatrzymał się w pół przysiadu. - No tak! Ty nie potrafisz przejść kablem elektrycznym. - Nika zaprzeczyła ruchem głowy. - Kablem antenowym też pewnie nie przejdziesz. - Nika znów pokręciła głową. - Wywietrznikiem kanalizacji też chyba nie... No trudno, wyjątkowo pójdziemy schodami.
Wyprowadził ją na klatkę schodową i machnięciem ręki zamknął zamek w drzwiach. Weszli na poddasze i stanęli pod drabiną do klapy prowadzącej na dach.
Nika zatrzymała się i powiedziała:
- Podobno dzieci nie mogą zobaczyć Świętego Mikołaja...
- Uznałem, że ta sytuacja jest wyjątkowa - odparł Mikołaj i otworzył klapę. - A do tego ty jesteś wyjątkowym dzieckiem. Zapnij kurtkę i załóż kaptur.
Wyszli na dach. Dwanaście reniferów wpatrywało się badawczo w Nikę i szeptem wymieniało między sobą uwagi. Jeden z nich naprawdę miał czerwony nos i mrugnął do niej okiem. Któryś z tyłu zachichotał, ale uspokoił się trącony kopytem sąsiada. Za nimi stały duże sanie. Miały wielkość ciężarowej wywrotki. Ciemne drewno było powyginane w fantastyczne łuki. W przedniej części znajdowała się kanapa, a ładownię wypełniały prezenty w różnych kolorach i różnego kształtu. Po bokach sań przymocowane były latarenki, takie jak na Starym Mieście. Za szkiełkiem każdej z nich pełgał wesoły płomyk. I zwierzęta, i sanie stały na pochyłym blaszanym dachu jak przylepione, pod kątem. Nika zauważyła, że Mikołaj, a nawet ona sama nie mają najmniejszych problemów z chodzeniem po śliskiej połaci. Rozejrzała się i stwierdziła, że spadzisty przed chwilą dach wydaje się być poziomy, za to cały świat wokół jest przechylony. Miała chęć zapytać, jak to możliwe i jak to się dzieje, że dach nie zapada się pod ciężarem reniferów, ale zapomniała o tym, gdy Mikołaj pomógł jej wsiąść do sań. Usiadła w zagłębieniu pluszowej kanapy i musiała przyznać, że jest to najwygodniejsza rzecz, na jakiej kiedykolwiek siedziała. Po raz pierwszy też, odkąd pamiętała, nie marzła zimą na dworze.
- Zapnij pasy - powiedział Mikołaj i wgramolił się na siedzenie obok niej. Chwycił lejce i zawołał w dziwnym języku kilka słów do reniferów. Kopyta zabębniły po dachu (ale znów nikt z przechodniów nie zwrócił na to uwagi) i po chwili sanie uniosły się ponad dachami, a świat znów stał się poziomy. Nika wyjrzała przez poręcz. Ulice i domy szybko malały w dole. Wstęga Wisły błysnęła matowo w świetle księżyca, po jej drugiej stronie widać było Starówkę
i pięknie oświetloną choinkę na Placu Zamkowym. Renifery przyspieszyły i zatoczyły łuk wokół centrum miasta, przystrojonego świątecznie hotelu Marriott i migającego lampkami Pałacu Kultury.
Zaczął padać śnieg, ale płatki dziwnym trafem omijały sanie. Płomyk z latarni przelatywał przez szkło i rozpływał się złotą smugą za saniami. Wtedy Nika miała już pewność, że Święty Mikołaj na pewno jest najprawdziwszym Świętym Mikołajem. Poczuła też, że znów zaczyna w niego wierzyć, a właściwie... to przecież wierzy już całkowicie.
|